160 znaków do władzy.

W poprzednim poście pisaliśmy o tym jak bardzo Polacy polubili wybieranie i głosowanie za pomocą SMS’ów. Ostatnie wybory parlamentarne i słaba frekwencja spowodowały pojawienie się obowiązkowych przy takiej okazji żartów o tym, że może niektórych leniwych obywateli do spełnienia obowiązku wyborczego zachęciłaby zmiana formy głosowania. O wiele milej byłoby przecież pooglądać znanych i mniej znanych kandydatów jak wykonują różne zadania a potem po prostu wysłać wiadomość o treści „TAK”. Proste, prawda?

Żarty żartami jednak smsy pomimo dość krótkiego stażu na rynku potrafiły odegrać w polityce bardzo wielką rolę i nie raz przesądzić o epokowym zwycięstwie albo o odesłaniu kogoś w niebyt historii.

Wiadomości tekstowe jako pierwsi do kampanii wyborczych wprowadzili oczywiście Amerykanie. Specjaliści od politycznego PR doszli do wniosku, że masowe spamowanie konkretnych grup odbiorców przy pomocy ich ukochanych „komórek” daje o wiele większy efekt niż znane z filmów słynne agitowanie „door-to-door”. Wielu z nich zapowiadało nawet, że po zdominowanej przez blogi kampanii 2004 jedne z następnych wyborów należeć będą właśnie do krótkich wiadomości.

Skuteczność metody postanowił sprawdzić jeden z południowych sąsiadów USA. Będący jeszcze kandydatem na stanowisko prezydenta Meksyku Felipe Calderon na kilka dni przed kontrowersyjnymi wyborami roku 2006 zlecił rozesłanie kilkunastu milionów wiadomości, które niezdecydowanych miały skłonić do skreślenia pola właśnie przy jego nazwisku. Zabieg ten mógł właściwie przesądzić o późniejszych zwycięstwie Calderona. Wyniki pokazały, że obu kandydatów różniło około 1% głosów, a cały proces elekcyjny zakończyły kilkumiesięczne przepychanki z drugim pretendentem Andresem Lopesem Obradorem.

Banksy „Flower Chucker”

Odwrotną drogę niż meksykański przywódca przeszedł jakiś czas wcześniej prezydent Filipin. Oskarżony o korupcję polityk zaczął swoją drogę w dół w styczniu 2001 roku. Na centralnym placu Manili (Epifano de los Santas Avenue) zorganizowano wtedy ogromną pokojową manifestację. Spontaniczne zgromadzenie w ciągu zaledwie 75 minut od pojawienia się pomysłu zebrało 20.000 osób. Całość rozpropagowano przy pomocy SMS-a o treści „Go 2EDSA, Wear black”. Ciekawostką było przyłączenie się do demonstrantów części służb porządkowych, które w takich sytuacjach powinny reagować raczej odwrotnie, jednak zaalarmowani wiadomościami policjanci i wojskowi mieli czas na podjęcie wspólnej decyzji zgodnej z ich przekonaniami. Wydarzenia z EDSA pokazały całkiem nowy sposób organizowania się społeczności, które wraz z rozwojem technologii dostały do ręki nową, potężną broń jaką jest wirtualna platforma wymiany informacji. Zjawisko „Social mob” (bystry tłum) już w 2002 roku opisał Howard Rheingold, a w praktyce zastosowali je mieszkańcy m.in. Iranu czy Syrii, którzy swoje działania rozszerzyli o Twittera i Facebooka.

Proste 160 znaków może zatem pomóc nam wpływać na rzeczywistość również poza szklanym ekranem i w ciut poważniejszych sprawach niż wyczyny rodzimych celebrytów. Do takiej formy głosowania jest jeszcze zapewne daleko, ale może kiedyś?

One Response to “160 znaków do władzy.”

  1. Patrick Suladrene Says:

    Potrafi

Leave a Reply