Zapożyczenia językowe w branży marketingu, PR i promocji
Zapożyczenia językowe to kontrowersyjny temat, który niczym bumerang powraca w dyskusjach o kondycji naszego języka. Pretekstem są zazwyczaj publiczne wypowiedzi znanych osób, które zamiast słów ze swojego ojczystego języka na siłę używają wyrazów pochodzących najczęściej ze współczesnej łaciny, czyli angielskiego. Obszarem szczególnie skażonym przez zapożyczenia językowe są branże związane z nowoczesnymi technologiami i wszelakimi formami promocji: IT, PR, marketing, social media czy branża eventowa. Nawet wymieniając winnych, nie da się uniknąć słów czy skrótów pochodzących z angielskiego. Tak zwane profesjolekty (zapożyczenia językowe typowe dla grup zawodowych) bardzo szybko zadomowiły się w słownikach polskiej branży okołomarketingowej.
Wspomniane branże pojawiły się w Polsce w latach 90. i wtedy to zaczęły swój triumfalny pochód po rynku pracy, którego apogeum miało miejsce w ostatnich kilku latach. Tuż po zmianie ustrojowej tak zwane „agencje reklamowe” były egzotycznym biznesem dla odważnych kojarzącym się raczej z amerykańskimi filmami lub z szybkimi i równie podejrzanymi karierami przedsiębiorców. Czas jednak mijał a na rynku zaczęły pojawiać się coraz to nowe odgałęzienia branży, które rosły w siłę wraz ze sprowadzaniem nad Wisłę jeszcze nowszych trendów. Okazją do większej ekspansji i eksplozji popularności branży była internetyzacja kraju oraz obniżenie cen mobilnego sprzętu komunikacyjnego. Smartphone, tablet, netbook czy laptop sprawiły, że tuż koło nas wyrosło pokolenie „specjalistów”, którzy zamiast w biurze czas pracy spędzali w kawiarniach, gdzie znad oparów kawy oraz papierosów prowadzili wielki biznes. Pokolenie to wyrosło trochę na suchym gruncie. Szkoły reklamy nie uczą niczego nowego i mają w swoim programie trendy sprzed dekady. Brak edukacji, nauka na zasadzie „prób i błędów” oraz opieranie się wyłącznie na amerykańskich materiałach (w sieci aż roi się od darmowych e-booków czy prezentacji) sprawiły, że na i tak spatologizowanej językowo grupie zawodowej wyrosła kolejna, która stare, utarte przez lata słówka zaczęła uzupełniać zbiorem jeszcze nowszych i coraz bardziej niespotykanych tekstów. Nowomowa tym razem związana była bardzo ściśle z technologiami mobilnymi oraz tak zwaną rewolucją Web 2.0.
Powstają zatem pytania: po co to wszystko? Czemu nie można powiedzieć czegoś „po naszemu”? W końcu każdy wie, że „Polacy nie gęsi i swój język mają”.
Zapożyczenia możemy podzielić na cztery grupy:
– zapożyczenie właściwe, czyli obce wyrazy przejęte razem ze znaczeniem: biennale (wł.), butik (fr.), prodiż (fr.).
– zapożyczenia strukturalne, czyli kalki będące dokładnymi odwzorowaniami obcych konstrukcji, wiernymi tłumaczeniami ich części składowych.
– zapożyczenia semantyczne polegające na przejęciu nowego znaczenia wyrazu, które zastępuje lub uzupełnia znaczenie dotychczasowe, np. słowo korespondować zapożyczone kiedyś z łaciny oznaczało w polszczyźnie ‘pisać listy, kontaktować się listownie’; współcześnie pod wpływem języka angielskiego nadużywane jest w znaczeniu ‘odpowiadać czemuś’.
– zapożyczenie sztuczne, czyli wyrazy danego języka utworzone z części obcych np. kserokopia. Wyrazy tego typu nazywamy hybrydami.
Podstawowym powodem stosowania zapożyczeń jest brak możliwości przetłumaczenia słów lub zwrotów na polski. W końcu jak w naszym języku brzmiałoby „public relations” często przedstawiane w formie skrótu PR? Relacje publiczne, relacje wizerunkowe, a może kreowanie wizerunku? Ostatni przykład brzmi chyba najzgrabniej i najbardziej dotyka sedna sprawy. Językoznawcy dwoją się i troją w tworzeniu podobnych odpowiedników, jednak bardzo często stają przed zaporą o wiele trudniejszą do ominięcia niż przyzwyczajenia. Tą zaporą jest brak chęci do jakichkolwiek zmian. Spece od promocji przyozdabiają swoje wypowiedzi zapożyczeniami niczym raper przekleństwami w celu jak największego uwiarygodnienia przekazu. W oczach osoby spoza branży (potencjalnego klienta, odbiorcy przekazu prezentowanego w mediach tradycyjnych czy elektronicznych, albo mniej zorientowanej konkurencji) o wiele bardziej profesjonalnie wypada osoba, która w jednym zdaniu popisze się znajomością kilku fachowych terminów. Tak zatem trwają i utrwalają się dziesiątki, jeśli nie setki, dziwnych tworów słownych.